Zaczęły się dla mnie prawdziwe wakacje. Relaksuję się po raz kolejny na norweskiej wsi, podziwiając uroki tutejszej pogody i przyrody, z dala od upałów, raczej w wietrznej, zielonej krainie. Otaczają mnie zapachy lasu, morza, rześkiego wiatru i wszechobecnego drewna. Leniwe dni, spokojne noce, nie wiadomo kiedy kończy się jeden dzień a zaczyna kolejny, słońce zachodzi po 23 a wschodzi koło 2. Właściwie są to wakacje oczyszczające, spokój dla uszu (przerwany jedynie szumem wiatru i komentarzami sportowymi, w kółko oglądamy sport, jestem tu sama z dwoma kochającymi wszelaki sport mężczyznami) i nieco zmęczonej wątroby (piwo w Norwegii ma 3% i kosztuje kokosy! Czekam, aż wpadną na pomysł kupowania perfum i picia ich zamiast wódki ;)).
Wypady do miast (nazwijmy je tak roboczo ponieważ są to małe miasteczka ale w skali Norwegii to spore miasta) mamy co 2 dni, jedyna wielka metropolia to Oslo. Ale każdemu polecam takie oczyszczające wakacje. Czuje się jak w innej rzeczywistości.
Zapach Norwega
Będąc na małym wypadzie nad morze, w Moss, poszliśmy na obiad restauracji. Usiadłam w wygodnym miejscu i zajęłam się obserwowaniem tubylców :) Zauważyłam, że co druga osoba w Norwegii ma tatuaż. Nie jest to nic dziwnego i rzadkiego. Mają je wszyscy, i starzy i młodzi. Kolejna rzecz to styl tutejszych młodych mężczyzn (takich w moim wieku). Jak dla mnie dziwny widok. Większość stawia na styl rodem z Geordie Shore (angielski program rozrywkowy, emitowany w stacji MTV przyp. red.), tzn. wymodelowane włosy (tzw. zaczes), koszulka z dekoltem do pępka (z koniecznie wymuskaną klatą) i naszyjnik w postaci złotego łańcucha (to bardziej gangsterska wersja) lub bardziej łagodnie i religijnie, naszyjnik-różaniec. Często, jako dodatek, fullcap i Ray Bany. I heja w miasto. Zauważyłam też, że często zdarza się młodym mężczyznom przesadzić z ilością wylewanych na siebie zapachów. Opary czuć gdzieś tam z daleka, zanim któryś pojawi się na horyzoncie.
I tu jawi się moja wizja typowego Norwega, jakże inna od obecnej rzeczywistości. Piękny, rumiany blondyn (to akurat częsty widok), z rozwianym włosem (nie żelowym pancerzem), w lnianej, białej koszuli i granatowych szortach. Pachnący męskimi perfumami, wyczuwalnymi dopiero, gdy się do niego zbliżyć na odpowiednią odległość.
Delikatny
Siedząc na tarasie postanowiłam przyjrzeć się zapachowi od Serge Lutens, a konkretnie L’eau. Skonfrontować moją wizję idealnego zapachu dla Norwega. I myślę, że na początek, L’eau mogłoby małymi kroczkami, wyprowadzić masę mężczyzn na dobrą, zapachową drogę. Jest to zapach raczej dyskretny, może dla niektórych za bardzo, ponieważ trzeba się wwąchać, żeby go dobrze poczuć. Na niektórej skórze może się zgubić, ale myślę, że jest dobrym dodatkiem dla wyrazistych mężczyzn, nie przytłacza i nie przyćmiewa mocnego charakteru i wizerunku. Jest to dobry zapach na co dzień, lekki, świeży, cytrusowy z drzewnym akcentem. Czuć w nim eleganckiego mężczyznę. Takiego trochę świeżo wykąpanego, w białej koszuli. Jest w nim też nieco słodyczy, co może niektórych odstraszyć, ale grono wyznawców też znajdzie.
Przelotny romans
Mój prywatny Królik Doświadczalny uznał, że zapach jest średni, za słodki i za mało wyrazisty. Trochę się z nim zgodzę, zapach ciężko wyczuć i na mojej skórze znika, tak naprawdę czuć go tylko na prawym nadgarstku, w żadnym innym miejscu i tylko przy wielkim zaciągnięciu. Ale może na delikatnej skórze Norwegów prezentowałby się lepiej? Mimo, że jest to lekki i całkiem przyjemny zapach, wolę jego brata, L’eau Froide. Mimo, że L’eau jest unisexem, widzę go raczej na męskiej skórze. Niestety nie na każdej, u mojego Królika znikł po chwili bez echa…
Architekt w trakcie zdobywania doświadczenia. Ostatnio przez rok szukała inspiracji w Portugalii. Ekscytują ją aromaty owoców – szczególnie pomarańczy, malin i jagód, ale też ważonego piwa i domowego obiadu.
Dodaj komentarz