NUBE Lithium

„Now that you have my attention, what are you gonna do?”

 

 

 

Gdy ucicha już zadziorny riff w otwarciu „Attention” – utworu, który znaleźć możemy na drugiej płycie The Raconteurs – naszych uszu dobiega pytanie: „Skoro już zyskałeś moją uwagę, co planujesz teraz zrobić?” O to samo pragnąłem zapytać Nicolasa Bonneville w momencie, gdy moje źrenice rozszerzyły się bezwiednie w odpowiedzi na pierwsze akordy Lithium. Kto miał kiedyś okazję zamieszkać z kotem, zna doskonale owo absolutne, zapadające się w siebie skupienie, które odbiera nam zwierzaka w momencie, gdy ten dostrzeże w mieszkaniu coś ciekawego. Ten sam rodzaj bezwarunkowej fascynacji zawładnął mną, kiedy pod nosem przebiegły mi pierwsze akordy Litu. Rzadki to stan, toteż instynkt zwyciężył i szybko dałem pierwszego susa w pamięć, polując na to, co czyni Lithium zapachem w intrygujący sposób zagadkowym.

 

1081635_586723994703819_563116025_n

O dziwo nie miałem problemu z wykryciem głównych komponentów tych perfum: róży umieszczonej w chmurze skrzącego się szafranu; nie kremowej i uległej (jak w Safran Troublant) lecz idealnie ostrej, zapewne przez wzgląd na towarzyszące jej paczulę i – jak mniemam – drewno gwajakowe. Wszystko to pięknie rozświetla białe piżmo, którego „czysta cielesność” zgrabnie kontrastuje z ostentacyjną zmysłowością kminu (wśród znawców często określanego mianem „spoconej przyprawy”). Wydawać by się więc mogło, że wszystko gra. A jednak. Wciąż brakowało mi owego ukrytego elementu; domknięcia, które wytłumaczyłoby, dlaczego piramida zapachowa oferowana na stronie producenta sprawiała wrażenie niekompletnej.

1077978_586723978037154_1914442725_n

Jakże wielkie było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że obiektem moich poszukiwań był jedynie miraż, ów gargantuiczny cień róży, jakim –  po wieloletnim związku z królową kwiatów – stał się oud. Piszę „cień”, bo perspektywa złapania owej nuty okazuje się być fantazją człowieka ograniczonego przez własne przyzwyczajenia. Tutaj nie ma oudu. I jeśli któreś z Was usłyszało w tym stwierdzeniu nutkę goryczy, to muszę Was zaskoczyć – tak jak kot nie wydaje się być rozczarowany, gdy okazuje się, że obiekt jego zainteresowania to nie komar, a kłębek kurzu, tak i mnie w zupełności wystarczyło to, co znalazłem. Dojście do celu, który okazuje się być fatamorganą tylko pozornie niesie ze sobą rozczarowanie; w rzeczywistości satysfakcjonuje tak, jak satysfakcjonowało odkrycie, że w pełnej przepychu, „referencyjnej róży” Guerlaina – Nahemie – nie ma róży. Podobnie jest z żywicą agarową w Lithium. Bo – pragnę podkreślić to ponad wszelką wątpliwość – ona tu jest, tyle tylko, że w formie odczuwalnego braku, widmowego żebra, które boli nas i drażni, mimo że nie powinno, bo od dawna go nie mamy. Osobiście wierzę głęboko w zasadność owego paradoksu, wedle którego najwięcej obecności jest w braku, miłości w tęsknocie a radości we wspomnieniu.

1208702_587029104673308_967308167_n

I tak, gdy przyglądam się w mojej wyobraźni miejscu, w którym unosi się zapach Lithium, to widzę na łóżku ją, Różę, wpółnagą i rozpaloną z tęsknoty za kochankiem, którego ciężar i kształt zapamiętała pościel. Nie obchodzi mnie, że to kicz. Nie obchodzi mnie też, że mój romantyzm nijak ma się do faktu, iż nu_be za swą target-grupę obrało twórców fanpage’a Marii Skłodowskiej-Curie. Wolę skupić się na tym, jak cudownie Lithium dogasa na mojej skórze, jak wielki niepokój budzi we mnie chłód, którego nadejście zapowiada i jak bardzo sprawia, że chcę, by kot odpuścił sobie już daremne polowania i znowu usiadł mi na kolanach. 


Posted

in

by

Tags:

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *