Co podarować mamie w jej święto? Czy tylko ja mam ZAWSZE z tym problem? -Może książkę? a nie tych ma już mnóstwo do przeczytania.- Może jakiś sprzęt kuchenny? Nie, to nie wypada, bo to jakbyśmy mówili: „Do garów kobieto!”- Ciuch? Oklepane. – Kosmetyk? Dobra, może być, ale jaki? No to może zapach? Może inny, nie taki pospolity? Zbliżamy się do rozwiązania problemu- zapach niszowy! :)
Jakiś czas zastanawiałam się, jaki zapach będzie odpowiedni na to święto. Może egzotyczny, szalony, wieczorowy? Czy lepiej spokojny, na co dzień, ale zarazem czarujący? Tym razem postawiłam na opcję nr 2. Wybrałam coś nienachalnego, codziennego ale jednak z małym haczykiem. Już nie będę taka tajemnicza i zdradzę co wybrałam :) Mój wybór padł na Menard- L’eau de Ryokuei.
Menard
Może najpierw kilka słów o marce Menard. Jest to japońska firma produkująca kosmetyki pielęgnacyjne, ale także perfumy. W swoich produktach używają niesamowitych składników , miedzy innymi czarne i czerwone grzyby Reishi, które mają właściwości antyrakowe! Ogólnie cuda na kiju :)
Jeśli chodzi o zapachy to jest ich mało, ale wszystkie tworzone są w Japonii, pod okiem japońskich perfumiarzy i wykazują właściwości aromaterapeutyczne.
Spokojny jak liść
L’eau de Ryokuei jest inspirowane obrazami japońskiego malarza, Toshio Tabuchi, który w swoich dziełach przedstawia harmonijną naturę Japonii. Zapach ma uosabiać delikatność, z jaką liście opadają na powierzchnię wody. Wyobrażając sobie tę scenę, przeniosłam się na chwilę do japońskiego ogrodu, w którym panuje spokój (przerwany jedynie śpiewem ptaków i szelestem mojego kimona, koniecznie białego), harmonia, bez zmartwień, zgiełku i stresów. Kiedy po raz pierwszy powąchałam L’eau de Ryokuei, poczułam konwalie! Całe pole tych białych, wiosennych kwiatów miałam u stóp (no może bardziej u nosa). Zapach był tak świeży, jak świeżo wyprane prześcieradła, powiewające na wietrze w słoneczny dzień. Niesamowite. Później zapach zmieniał się w lekko trawiasty, nadal odświeżający. Mogę stwierdzić, że przez cały czas był bardzo zielony, po prostu wiosenny. Udało mi się o nim na chwilę zapomnieć, po czym powąchałam go ponownie. Odkryłam ten zapach na nowo, ponieważ zaczął przypominać słodkie owoce, polane kroplą miodu, słodkie, smakowite ale nie przytłaczające i odurzające. Na sam koniec rozbrzmiała zielona herbata, nie taka pospolita, ale cesarska, dostojna (aczkolwiek nadal spokojna i powściągliwa, jak japońska geisha).
Muszę przyznać, że noszenie tego zapachu sprawia ogromną radość i doszukiwanie się kolejnych aromatów i składników jest przyjemnym zajęciem.
Spokój w zielonej buteleczce
Wspomnę jeszcze o flakonie, na którym zobrazowano scenkę z opadającym liściem. Wyraźnie widać, jak liść osiadł już na wodzie, co spowodowało pojawienie się kręgów. Bardzo uspakajający widok. Dodatkowo japońskie napisy i kolor buteleczki, wprawiają mnie w nastrój błogiego wyciszenia.
Na dzień matki, a może też na dzień ojca?
Uważam że L’eau de Ryokuei spodoba się każdej mamie. Jest codzienny ale nie nudny, ciekawie ewoluuje na skórze, można go co chwilę na nowo odkrywać i budować, bez obawy dziwnego namnożenia się aromatów. Producent twierdzi, że zapach jest skierowany dla kobiet jak i dla mężczyzn, ale nie jestem do tego przekonana. Wydaje mi się, że na męskiej skórze mógłby się zgubić i nie pokazałby swoich wszystkich walorów. Oczywiście trzeba by to sprawdzić, bo może właśnie na mężczyznach ukazałby inne oblicze. Jeśli podarujemy go mamie, nic nie stoi na przeszkodzie przy okazji, ukradkiem wypsikać też tatę. Może okazać się też dobrym prezentem na dzień ojca:)
Architekt w trakcie zdobywania doświadczenia. Ostatnio przez rok szukała inspiracji w Portugalii. Ekscytują ją aromaty owoców – szczególnie pomarańczy, malin i jagód, ale też ważonego piwa i domowego obiadu.
Dodaj komentarz