Shiny boots of leather, czyli skóra w perfumach

Choć obecnie marka Creed kojarzona jest niemal wyłącznie z produkcją perfum, warto przypomnieć, że ów niezwykle popularny brand ceniony był na dworach królewskich jeszcze zanim wyprodukował swoją pierwszą wodę kolońską. Creed wkupił się w łaski króla Jerzego III jako dostawca luksusowych, skórzanych rękawic, których zapach miał spodobać się rządzącemu na tyle, żeby poprosić producenta o stworzenie zeń pełnoprawnych perfum. Tak powstał pierwszy zapach skórzany, czyli produkowany do dziś Royal English Leather. Choć szybki przegląd tego, co znaleźć możemy na półkach perfumerii selektywnych mógłby wskazywać na to, że perfumy Creeda uszyte zostały jednorazowo pod dyktat królewskiego kaprysu, a skóra na przestrzeni wieków nie przypadła do gustu szerszej klienteli, sprawy mają się nieco inaczej. Niemal wszystkie „liczące się” domy perfumeryjne miały niegdyś w swej ofercie zapachy ze skórzaną dominantą. Obecnie jednak, gdy to trendy tworzą perfumy, a nie odwrotnie, popularne swego czasu zapachy zostały wycofane, przeniesione do linii butikowych (Chanel Cuir de Russie, Guerlain Derby), lub wykastrowane (Hermés Bel Ami). Na szczęście dla tych, którzy odczuwają przyjemny dreszczyk na dźwięk pierwszych akordów „Venus in Furs” legendarnego kolektywu The Valvet Underground, skórzaną rękawicę rzuconą przez rynek postanowiły podnieść marki niszowe, z których prawie każda ma nam do zaproponowania (mniej lub bardziej udane) zapachy z miękkim „cuir” w nazwie lub sercu kompozycji.

venus-in-fur

Kluczem do zrozumienia omawianego tu akordu jest precyzyjne sformułowanie problemu, którym będziemy się zajmować. Falstartem byłoby bowiem zapytać, „jak pachnie skóra?” Pytajmy raczej…

Czym pachnie skóra?

…ponieważ to, co zwykło się uznawać za zapach skóry, odnosi się do wonnych olejków, którymi producenci skórzanej galanterii nasączali swoje materiały, by nadać im pożądanych właściwości (elastyczności, odporności na wodę) i zdławić nieprzyjemny zapach surowego produktu. Przez wzgląd na owe praktyki, tradycja każe dzielić perfumy skórzane pod kątem przynależności do trzech „szkół”: rosyjskiej (kojarzonej z charakterystycznym zapachem smoły brzozowej), hiszpańskiej (związanej ze zwyczajem nasączania giemzy olejkami ziołowymi, kwiatowymi i owocowymi) oraz arabskiej (silnie przyprawowej). Oczywiście, postmodernistyczny zwrot w kierunku eklektyzmu dotknął także sztukę tworzenia perfum i obecnie coraz trudniej jest zapachy skórzane „nazwać” i osadzić w gatunku. Wystarczy nadmienić słynne Bvlgari Black, w którym wrażenie syntetycznej skóry zostało uzyskane poprzez zestawienie lapsang souchong – bardzo aromatycznej, podwędzanej czarnej herbaty – z aromatami wanilii i ambry. Efekt uzyskany przez Annick Menardo jest tyleż surrealistyczny, co frapujący (i  – jak połączenie gorzkiej czekolady z solą morską – głęboko uzależniający).

Wśród zalewu skórzanych kompozycji trudno jest wskazać swoich faworytów. Przedstawiam wam moją – wybraną w bólach – trójkę:

Santa Maria Novella, Nostalgia

Niszowa marka z Florencji połączyła w tym niecodziennym zapachu tradycyjny, dymno-smolisty aromat dziegciu z nutami tytoniu i paczuli, by uzyskać akord skórzano-paliwowy, mający nawiązywać do woni unoszącej się we wnętrzu starego samochodu wyścigowego. Mamy tutaj wszystko: zapach benzyny, WD-40, skórzanej tapicerki i tę cudowną przestrzeń, która sprawia, że nasz nowy-stary Aston Martin nie tylko świetnie wygląda, ale i wciąż na nowo potrafi zabrać nas w podróż po słonecznych polach Toskanii. (Wybaczcie ckliwość – taka już siła Nostalgii.)

 słonie

L’Artisan Parfumeur, Dzing!

W Internecie często można spotkać się ze stwierdzeniem, że Dzing! to brat bliźniak omawianego wcześniej Bvlgari Black. Osobiście jestem zdania, że ta popularna opinia wiąże się z nie dostrzeżeniem zasadniczej różnicy między koniem a koniem mechanicznym. Dzing! to zapach jednoznacznie animalistyczny, brak tu wielkich kontrastów i tarć. Wszystkie nuty – indoliczny żonkil, szafran, miękkie piżma  – tworzą kompozycję spójną, konsekwentną i cudownie figlarną. Mój all-time favourite i kolejny zapach, który, zamiast odnosić się do skostniałych tradycji, postanowił stworzyć własną.

 tumblr_inline_mp6winxepL1qz4rgp

Knize, Knize Ten

Niechętnie, ale jednak, muszę użyć tego słowa – kult. Zapach radykalny i ponadczasowy. Mimo, że producent niezmiennie od lat 20’ ubiegłego wieku opatrza go etykietą z napisem „The Gentelman’s Toilet Water”, Knize Ten nie przystaje do współczesnych trendów na tyle, by spokojnie mogły go nosić kobiety. To zapach silny, wyzwolony. Tak pachniała skórzana kurtka Jamesa Deana, który uczynił z tych perfum swój signature scent. Zapach dostępny m.in. we Wiedniu w butiku Knize. Szukającym alternatywy polecam Cuir Mauresque od mistrza Lutensa.

Wyróżnienia wędrują do:

Parfum d’Empire, Cuir Ottoman

Serge Lutens, Daim Blond

Serge Lutens, Fumerie Turque

Parfumerie Generale, Cuir d’Iris

Etat Libre d’Orange, Rien

Naomi Goodsir, Cuir Velours

Histoires de Parfums, 1740

Caron, Tabac Blond

Chanel, Cuir de Russie

Lancome, Cuir de Lancome

Comments

3 responses to “Shiny boots of leather, czyli skóra w perfumach”

  1. ZuzaZ Avatar
    ZuzaZ

    Uwielbiam Dzinga! Leży na ciele jak skórkowe rękawiczki na dłoniach! :)

  2. Maria Avatar
    Maria

    Ciekawe czyli np skórzany Opus VII to by należał do tej rosyjskiej czy arabskiej grupy?

  3. justyna Avatar

    świetny artykuł:) nigdy niestety nie miałam okazji wąchać tych perfum, ale przy najbliższej okazji koniecznie to zrobie:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *